Pamiętnik
A. Wójcika
Zakończenie

wójcik
Gdy przestałem pracować musiałem czymś wypełnić ten czas, który wypełniałem pracą w fabryce, a że jeszcze w Krakowie myślałem żeby napisać coś jakby pamiętnik, to teraz znalazłem do tego sposobność. W fabryce koledzy i znajomi, a kilku od początku mojej tam pracy moich spraw osobistych nie znali za wyjątkiem choroby żony, która w tej fabryce razem przepracowała dziewięć lat (nigdy nie zwierzałem się przed nikim, jak też nie lubiałem słuchać cudzych żalów, na które nic poradzić nie mogłem, jeżeli mogłem zawsze to czyniłem z chęcią) wiedziałem, że moje kłopoty są tylko moimi i nikt pomocy dać mi nie może. Teraz całe moje życie z jego problemami od najmłodszych lat postanowiłem przemyśleć z odległości siedemdziesięciu lat, przeanalizować to, czy gdyby mi przyszło drugi raz dokładnie to przeżywać i w tych samych warunkach tak osobistych jak też ogólnych, w których każdy z ludzi musi się znajdować i żyć, czy postąpiłbym tak jak to robiłem do tego czasu, czy też należało inaczej życie układać? Jakie błędy i czym powodowane, że życie takie było, jakie przeżywam obecnie. Analizując dziś już jako stary człowiek dochodzę do tego, że ja swojego dzieciństwa nigdy nie miałem, byłem już jako czwarte dziecko, ale dwoje przede mną zmarło, najstarsza siostra żyła, młodsza od niej spaliła się za ogrodem na sąsiada polu. Chłopak starszy o kilka lat u sąsiada pasł bydło, zapalił ognisko, a że to był znajomy i dobry chłopak to dzieci do niego się garnęły, zanim matka zobaczyła że jej nie ma, ona już stała przy ognisku, może za blisko stała, a może wiatr zawiał a cienka lniana sukienka się zapaliła. Chłopak nie umiał ratować, a zanim na jego krzyk nadszedł ratunek ciało dziecka było tak poparzone, że na drugi dzień zmarła, brat zmarł jako jeszcze małe dziecko również przed moją pamięcią, a był to początek pierwszej wojny światowej (Ojciec prawdopodobnie był na wojnie) Kiedy zaczęto mówić o organizowaniu wojska polskiego czy legionów dziecięca moja pamięć tego nie zarejestrowała, rządy sprawowała prawdopodobnie jeszcze Austria, Ojca zabrali ale ja już nie byłem najmłodszy, bo widzę jeszcze dziś, że Matka trzymała dziecko na ręce. Dalsze życie kiedy jeszcze dzieckiem będąc musiałem pracować prawie jak dorosły, bo żeby jakoś utrzymać rodzinę na małych skrawkach ziemi Matka nie była w stanie dać wyżywienia i chociaż ubogiego odzienia, żeby my mogli nie tylko latem ale i zimą chodzić do szkoły.
 
Wprawdzie Ojciec wrócił po zakończeniu wojny, ale kilkunastomiesięczna niewola włoska, powrót do wojska austriackiego, ucieczka w nadziei, że dostanie się do polskiej armii, aresztowanie, tak podziałało na Ojca, że stał się alkoholikiem na parę lat, tego już mi opisać ciężko. Matka wiele musiała cierpieć, kilkoro dzieci a wszystko małe, na wiele rzeczy trzeba było patrzeć bezradnie, ale szczęściem było to, że ten stan alkoholizmu trwał tylko pewien czas, może kilka lat, bo kiedy miałem już osiemnaście lat to już wcześniej Ojciec był, jakby nie ten człowiek, był już tym jakim był kiedy się pobierali (z opowiadania Matki) zajmował się domem, dbał o wychowanie dzieci i co przedtem było zaniedbane albo wręcz stracone, przy naszej pomocy, choć w części dało się odrobić. To wszystko działo się przed powzięciem akcji uświadamiającej przez ówczesnego kierownika szkoły Michała Matyska, bo powrót Ojca do normalnego życia, to Jego w tym była zasługa. Pracując w sąsiedniej wsi u bardziej zamożnych ludzi wydawałoby się, że to też ludzie i po ludzku myślą, tymczasem wykorzystywano mnie do granic prawie że ostatecznych, paromiesięczna choroba na pewno zostawiła po sobie ślady, nerwy i serce zostały nadszarpnięte, a dodatek dalszego życia dopełnił, że dziś po siedemdziesięciu latach bez lekarstwa poruszać się nie można jakby tego na ten wiek jeszcze człowiek chciał. Lata wojskowe zdawały się dobrze zapowiadać, starałem się niczego nie pominąć co uważałem za możliwe do osiągnięcia, nigdy nie sięgałem nawet myślami wyżej nad to, co mogłem osiągnąć i to zawsze osiągałem do czasu drugiej wojny. Ten straszliwy walec i huragan zmiażdżył i połamał wszystko tak, że ledwo samo życie pozostało, w jednej zniszczonej bieliźnie bez marynarki, zniszczone spodnie, a z butów palce wystawały, szczęśliwy powrót, chłodne przyjęcie przez rodzinę narzeczonej nie cieszyło, jedynie twarda postawa dziewczyny dodała energii do życia. Po osiedleniu się u sierot po siostrze mojej matki robiłem wszystko co było możliwe, żeby pomóc sierotom i żeby mieć dach nad głową do czasu jak było uplanowane z dwoma braćmi mojej matki, jak też siostrą mojej matki, która była równocześnie moją chrzestną matką, że dłużej jak do trzech lat mieszkać tam nie będziemy. Chodziło o to, żeby dzieci mogły same sobie dać radę, bo najstarsze dziecko (córka) skończy 18 lat. Ale pomimo wszelkich wysiłków żeby pomóc dzieciom, to chytrość czy zazdrość i chciwość doprowadziła do tego, że po kilku miesiącach musieliśmy szukać innego mieszkania, osobiście dla nas było to lepiej, bo już mogliśmy myśleć tylko o sobie.
 
Chociaż trzeba było uzupełniać kwalifikacje do nowej pracy to przychodziło mi to łatwo, trzeba było myśleć, że rodzina się powiększy, to chciałem stanąć na wysokości swojego zadania, tu znów na samym początku przy urodzeniu dziecka powstały komplikacje i żona musiała przeleżeć kilka tygodni w szpitalu, później anemia i inne dolegliwości tak, że żona pracy podjąć nie mogła, ale mimo to chleba i odzienia nie brakowało. Po przeszło dwudziestu latach pracy przez upartą namowę żony wyjeżdżamy do Ameryki, mając lat pięćdziesiąt jeden i jeden może niewielki ale „zawał serca”, z tą różnicą, że mam trzy ubrania, trochę bielizny, kilka par butów a zapasów gotówkowych dużo nie miałem, jeszcze trzeba było dopożyczyć, bo przygotowanie do dalszej podróży i to na stałe (bo tak żona chciała) co zawsze jest związane z wydatkami. Żona i Syn również ubrani i tym razem wszyscy zdrowi, ale bez znajomości języka i ta przeszło pół setka lat na moich barkach, jakoś wokół serca wytwarzały pewne obawy. Czas pobytu w Chicago również nie był i nie jest wesoły, .bo śmierć syna zaraz w pierwszych latach, jedenaście lat powoli postępującej choroby żony, w końcu w najmniej spodziewanym czasie nagła śmierć żony dopełniły po brzegi naczynie z którego jeszcze dalej tę gorycz pić muszę. I dalej pozostaje niedokończony pamiętnik. Nadzieja w tym, że mam zamiar napisać następną książkę o wsi i życiu jej mieszkańców. Znajdę trochę zapomnienia o teraźniejszości, a jeszcze raz przeżywał będę tamtejsze, minione marzenia, a które jednak w latach młodości dodawały siłyi ducha do życia. Wiele niespełnionych nadziei i marzeń, niedoszłych planów, które przeszły mimo czy obok. Czy następne marzenie będzie mi dane spełnić? Czy będę mógł przejść choć w części przedeptanymi ścieżkami?
 
Czy będę mógł zobaczyć miejsca w których wyrosłem, a w których dziś tak wiele się zmieniło. Może jeszcze postawić pytanie wcześniej zacytowane, czy bym coś zmienił gdyby mi przyszło jeszcze raz w tych samych warunkach żyć? Nie znajduję na to żadnej odpowiedzi: na pewno nic zmienić nie mógłbym. Tak, na pewno nie! I godzę się z tym czego zmienić nie mogłem wcześniej i czego dziś również nie jestem w stanie. Ale wierzę, że jeszcze będę mógł zobaczyć ludzi i usłyszeć, że kiedy podają sobie ręce będą wypowiadać słowa: „jeżeli czegoś ci brak przyjdź a pomogę ci”, że nie będzie tego wyzysku, tej nieuczciwej pracy i nieuczciwej płacy, że produkt chłopa będzie ceniony. Ale i praca w fabrykach czy kopalniach będzie ceniona, że da zadowolenie robotnikom, ale również da zaopatrzenie rynków w potrzebne artykuły dla każdego, że będzie poszanowanie się nawzajem i nie będzie takich którzy by mówili (niech tym chamom na wsi wszystko zgnije, ja sobie w sklepie kupię co mi będzie potrzeba). Dlaczego są wśród nas tacy, że tak mogą mówić? Przecież to rolnicy zaopatrują nas we wszystkie artykuły żywnościowe, chcę i wierzę że takiego zdania więcej nie usłyszę. Wierzę, że rolnik będzie równy z wszystkimi zawodami w moim kraju, w którym przeszło pół wieku żyłem i o którym ani na chwilę zapomnieć nie mogę. (Pisząc następne opowiadanie, chcę przekazać te czasy tak, jak to było naprawdę na wsi za moich lat dziecinnych i młodzieńczych w okresie po pierwszej do drugiej wojny światowej).
KONIEC